1. Jeśli wyrażasz komuś swoje uczucie, rób to z klasą.
Mark wie, że dziewczyna, którą od dawna kocha, pokochała jego najlepszego przyjaciela i nigdy nie będą razem, ale mimo to, mówi jej o swoim uczuciu i nie oczekuje wzajemności.
Bo taka jest prawda. I chciał być fair w stosunku do niej i do siebie.
2. Niespodzianki na ślubach są ekstra.
O popularności tej sceny świadczy to, że jak wpisałam na youtube, że mnóstwo par miało coś podobnego na swoich ślubach. Jeśli nie wiecie, o czym mówię, to to najwyższy czas, żebyście wyłączyli tego bloga i nadrobili filmową zaległość.
A dla tych, którzy widzieli, to małe przypomnienie, że chodzi mi o scenę, kiedy Peter i Juliet już mają kroczyć nawą po ożenku, a nagle pojawiają się chórzyści i zaczynają śpiewać klasyk „All you need is love”, by później dołączył do nich wokalista oraz muzycy ukryci w różnych zakamarkach kościoła. Znów genialny Mark!
Może przy każdej scence będę pisać coś osobistego? Nie obrazicie się, prawda? 😉 Jeśli kiedykolwiek dojdzie do mojego wesela, to pewnie są osoby, które to czytają, a będą tam obecne jako moi przyjaciele, goście od strony panny młodej i tak dalej. Najpiękniejszym prezentem od Was byłoby wykonanie „Seasons of love” w trakcie wesela. (Tak, wiem, że La vie Boheme byłoby bardziej efektowne, ale jednak ta pierwsza piosenka bardziej pasuje i więcej dla mnie znaczy)
3. dance it out!
Zasada Cristiny Yang towarzyszyła mi już od czasów, gdy premier Wielkiej Brytanii radośnie podskakiwał w rytm hitu „Jump”. Tańczmy. Jak coś nas gryzie, jest nam smutno, odpalmy energiczną muzykę i zwalczmy tym doła. Jak jesteśmy szczęśliwi, świętujmy. Nie musimy tego umieć. Przecież Hugh Grant nie wygrałby żadnego odcinka You can dance, a mimo to, jego postać to robi. Bez spiny, że przy Downing Street 10 nie wypada, bo zapomina o istnieniu całego świata. Wyrzuca z siebie emocje. I to jest super. I lepsze to nawet niż boksowanie. A poza tym, ile kalorii się spali w trakcie? Same plusy.
Zresztą, wspominałam o tym tutaj ;D
4. Nie musi być idealnie, żeby było idealnie.
Kulawe oświadczyny w kalekiej językowo mieszaninie angielsko-portugalskiej z natrętną rodzinką w tle? Wproszenie się na szkolne jasełka w tajemnicy, która w najmniej oczekiwanym momencie przestaje być tajemnicą? Coś nie poszło zgodnie z planem? No i co z tego! Ważne, że efekt jest. Ważne, że nasze serduszko jest w dobrym miejscu. A co wtedy najlepiej zrobić? Lekcja premiera lub pingwinów z Magaskaru: z uśmiechem, panowie! Dygnięcie też jest milutkie.
5. Życie jest lepsze, jeśli doświadczamy go z kimś, na kim nam zależy.
Elton John zaprosił Was na imprezkę? Oh wow! To będzie wydarzenie towarzyskie roku. Ale jak to? Wolicie spędzić święta razem z kumplem, oglądać telewizję i żreć pizzę? Pochrzaniło Was? Ano nie. Wręcz przeciwnie, wolicie spędzić czas z kimś, kto jest dla Was ważny, zamiast z ludźmi, którzy doceniają Was tylko, jeśli odniesiecie sukces. To bardzo cenna lekcja. Bo w sumie, jakie ma znaczenie robienie takich rzeczy, jak możemy jedynie potem wrzucić zdjęcie na fejsa czy instagrama? A jak bylibyśmy tak z przyjacielem, to wspomnienia będą zawsze bardziej prawdziwe niż fotka w internecie. Zresztą, dobrze to podsumowuje zdanie z serialu, po którym nadal cierpię: „Whatever you do in this life, it’s not legendary, unless your friends are there to see it.” No, Barney Stinson trafny jak zwykle.
A ja przy tej okazji życzę Wam na święta, żebyście mieli, z kim przeżywać swoje życie.
Bo tak naprawdę… nic więcej się nie liczy.
6. Jeżeli pizda Cię zdradziła, rzuć wszystko w cholerę i wyjedź na południe Francji.
Naprawdę ciężko mi zrozumieć, jak można zdradzić osobę, której mówi się, że się ją kocha. Jak można zdradzić Colina Firtha, to nie jestem w stanie w ogóle pojąć. Ale stało się. I co można w takim wypadku zrobić? Reset baterii, on wyjechał, by pisać swoją powieść. Podziałało. Nawet gdyby się tam nie zakochał, nabrałby dystansu i byłoby mu łatwiej ukoić złamane serce.
Ten punkt powinien zawierać adnotacje 6b. Że czasami są takie sytuacje, w których wybaczenie jest trudniejsze, ale jest lepszym rozwiązaniem. Jeśli ma się do pomocy Joni Mitchell, to może się to udać.
PS. Jeśli to czytasz, szczeniaki też są dobre <3
7. Święta to stan umysłu i….
Ten punkt zabrzmi okropnie i może jakbym była hipokrytką, ale mam nadzieję, że zrozumiecie moje intencje. A więc, dla mnie święta to stan umysłu i każdy, kto ma tylko ochotę, może je obchodzić. Okej, jest religijna otoczka, ok, od tego się zaczęło, ok, dla niektórych jest to ważne. Ale są ważniejsze rzeczy. Religia ich nie przekreśla, ale wydaje mi się, że buduje zbędny patos?
Wyobrażacie sobie, żeby w Polsce wokalista rozebrał się w Wigilię w telewizji?
No właśnie.
Dla mnie święta powinny mieć w sobie więcej radości, zabawy, spotkań z rodziną. Pasterka party? Proszę bardzo! Bawmy się, radujmy. To, czy ktoś się urodził dwa tysiące lat temu i obchodzimy jego urodziny jest względne, więc, cóż, nie linczujmy się, jeśli będziemy chcieli się od tego odciąć.
Żeby nie było, nie nawołuję tutaj do ateizmu, tylko po prostu wydaje mi się, że za mało cieszymy taki magicznymi chwilami, o. Za mało tej radości w radości.
8. Kartki świąteczne mogą zmieniać życie.
Piszmy je. Po prostu, tu nie ma żadnej wielkiej filozofii. Sms przepadnie, oznaczenie znajomych na świątecznie stylizowanym fejsbukowym obrazku będzie chwilowe. Papierowe życzenia zostaną na dłużej. (co prawdopodobnie Wam udowodnię w pierwszy dzień świąt 😉 )
Uważam to za miły zwyczaj i zamierzam go kultywować (szkoda tylko, że zwykle wtedy dodaję „od przyszłego roku”, bo sobie zwyczajnie zapominam i dopiero w Wigilię widzę stosik niewysłanych kart). No ale, jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, Święta 2015 będą wyglądały inaczej, więc i na kartki (oczywiście, DIY!) zostaną wysłane.
W zeszłym roku zapomniałam wysłać kartki. Chciałam zrobić ostatnio. Uff! Dobrze, że lenistwo powstrzymało mnie przed pójsciem na pocztę. Ale dla mnie, dużo refleksji przyniosła lektura. W sumie, tylko jednej osobie mogłabym wysłać taką samą kartkę, jak rok temu. I za to jej dziękuję, choć pewnie nie wie, że o niej właśnie piszę. O ile w ogóle czyta czasami te moje wypociny 😉
9. Jeśli wpadnie Ci do głowy genialne rozwiązanie problemu, robisz to.
Nieważne, czy to opanowanie podstaw portugalskiego w kilka dni czy nauczenie się gry na perkusji, by móc wystąpić na koncercie. Love Actually nauczyło mnie, że jeśli się czegoś bardzo pragnie i pracuje nad spełnieniem tego pragnienia, to się uda. Albo inaczej: nauczyło mnie wierzyć w to i tak staram się postępować w życiu codziennym. Marzyć, ale i pracować nad spełnianiem tych marzeń.
Nawet jeśli rozwiązanie Twojego problemu jest tak absurdalne, jak „sprzedam wszystko, wyjadę do Stanów, a tam na pewno zaliczę”. I co? Zadziałało.
Więc, zamiast marudzić, narzekać czy po prostu, przemijać w swoim życiu, może warto się nauczyć czegoś od bohaterów filmu i się ogarnąć?
10. W szopce betlejemskiej były homary i ośmiornice. Duh!
Wycięte sceny to zbrodnia. Jeśli nie oglądaliście (zamieszczonych na DVD) scen, koniecznie musicie to nadrobić. Bez nich historia bohaterów jest czasami taka od czapy. Wątek Sama i Daniela zaczyna się tak nagle, przy rozmowie na ławce. W wyciętych scenach jest rozszerzone ich odnajdywanie się w nowej rzeczywistości i zaprzyjaźnianie się, a zawiera w sobie, m.in, nagą Claudię Schiffer czy wyplakatowany pokój Sama, w którym „wstrzykuje sobie narkotyki w oczy”. Naprawdę brakuje tego!
W życiu nie widziałam tego filmu 😀
Komedia romantyczna na święta? Schematyczne wątki? I pewnie na końcu wszyscy są szczęśliwi? Jakoś mnie do tego nie ciągnie. Ale może kiedyś zobaczę 😉
*ciekawe co teraz myślisz na mój temat* 😀
Film jest barwny i bardzo sympatyczny, ze świetną obsadą aktorską i powinien lecieć co Święta zamiast Kevina!
Ale z pierwszym punktem muszę się nie zgodzić. Moim zdaniem wyznawanie miłości osobie zamężnej/żonatej nigdy nie jest bezinteresowne, bo zawsze wprowadzi element zamętu do związku (zwłaszcza, jeśli chodzi o kobietę, bo kobiety są stworzone do snucia fantazji "co by było gdyby" i dopisywania sobie różnych scenariuszy do nawet błahych wydarzeń :-p). Założę się, że nie chciałabyś, Ebi, żeby ktoś za Twoimi plecami wyznawał miłość Twojemu chłopakowi.
Moim zdaniem ten koleś z filmu zakochany w Kirze Knightley (nie pamiętam jej imienia z filmu), skoro była przy okazji ŻONĄ JEGO NAJLEPSZEGO KUMPLA, zamiast bawić się w romantyczne gesty pod jej adresem, powinien siedzieć cicho i czekać, aż mu przejdzie :-p.
Ja jestem zazdrosna o lajki na fejsie, więc za to bym pewnie ukatrupiła ;D
A tak poważnie. Hm. Nie wiem, on i tak musiał jej wyjaśnić (kto normalny trzyma kasetę z nagraną tylko jej osobą?) – albo psychopatyczny morderca, albo ktoś zakochany. I chciał to zrobić, miło, romantycznie. Ale wydaje mi się, że bez chęci wprowadzania zamętu. Po prostu. I dobrze, że nie siedział cicho, bo dał nam uroczą scenę xDDDD
Udam, że tego nie przeczytałam…
Nie odzywam się, dopóki nie nadrobisz 😛